Śmieszne życie
Jak to nieraz śmiesznie się dzieje z ludźmi, masz spokojne
lędźwie nie musisz martwić się tym że zostaniesz z tymi problemami sam i rosną
ci skrzydła. Były to dni kiedy niczym się nie martwiłem, życie biegło
spokojnie. Nawet wielkie burze czy tragedie przyjmowałem jako kolejną rzecz
którą trzeba przepłakać, zacisnąć zęby i do przodu, bo nikt za nas tego nie
przeżyje. Wiele rzeczy robiłem źle jak i teraz, lecz teraz jest to problem,
niekiedy tak wielki że naprawdę ciężko to udźwignąć. W tamtych dniach przeżyło
się coś miłego, coś strasznego i dni biegły dalej, bo tak trzeba było.
Dobrym tego przykładem jest choroba córki.
Miała około roku, wezwaliśmy pogotowie, lekarz badał ją
zimnym stetoskopem po czym zapisał lekarstwo. Była noc, zima poprosiłem żeby
podwieźli mnie do apteki. Kiedy wracałem do domu poszedłem na skróty, bo i tak
było bardzo daleko a droga prawie nie przejezdna. Słabo jeszcze znałem okolice
więc po kilkuset metrach zapadłem się w śnieg. Dopóki szedłem po zmarzniętym i
mocno ubitym śniegu przy skarpie, miałem śniegu najwyżej po kolana. Dopiero po przejściu
tej twardej warstwy okazało się że skarpa ma kilka metrów wysokości, w tym
wypadku głębokości. Zawisłem między ziemią a niebem, w szybie gdzie tylko
kawałeczek nieba z gwiazdami widziałem. Czekać do wiosny? Przecież w takiej
dziurze nikt mnie nie znajdzie, zwłaszcza iż cały czas była zamieć zasypująca
wszelkie ślady. W domu czekała na mnie chora córka, i chociaż było to zwykłe
przeziębienie z powikłaniami, to musiałem jej zanieść lekarstwa. Był to właśnie
czas kiedy mogłem chodzić po chmurach, góry
przenosić. Powolutku, bardzo spokojnie wyszedłem na wierzch. Tak
naprawdę to nie bardzo pamiętam jak to zrobiłem, wiem jedno, spokojnie i
metodycznie brnąłem na górę. Do domu dotarłem ze śniegiem we wszystkich
możliwych zakamarkach ubrania. Uśmiechnięty i spokojny chociaż z zaspy miałem
jeszcze kilkaset metrów do domu.
Tak to właśnie działało. Niemożliwe? Wszystko w takie dni
było możliwe i bezproblemowe.
Pracowałem w betoniarni, wyrzucili starą pogiętą i połamaną
taczkę. Czegoś takiego brakowało mi na naszej budowie. Kiedy wszyscy już poszli
do domu, nawet ci którzy musieli zostać do wieczora, skończyłem swoją pracę , i
chociaż nie miałem o tym zielonego pojęcia, pospawałem, poprostowałem tą taczkę.
Kończyłem dobrze po północy, cały czas rozmawiając z ojcem. Taczkę trzeba było
jakoś zataszczyć do domu. Przez bramę się nie odważyłem, za krótko tam
pracowałem nie znałem ludzi i zasad jakie tam panowały. Przerzuciłem taczkę
przez wysokie ogrodzenie zakładu, i okazało się że trafiłem na czyjeś podwórka.
Przy szczekaniu psów, przy zapalnych światłach jakoś wyszedłem na drogę i potem
torami, bo tak było najbliżej, ciągnąłem ją do domu. Z torów zejść nie mogłem
ponieważ były na wysokim nasypie. Doszedłem i taczka służyła nam wiele lat.
Nic nie było niemożliwe!
Kiedy jednak mężczyzna przestaje być mężczyzną staje się
nikim. Kiedy nie ma z kim dzielić rozkoszy jaką daje obopólna radość jednego
ciała splecionego z dwóch istot które siebie nawzajem potrzebują, mężczyzna
zaczyna ginąć, w człowieku mało zostaje z bojownika, z tego który jak trzeba to
i góry przenosić będzie. To co było istotą jego człowieczeństwa, jego siłą
żeby stawać z zaciśniętymi pięściami
przeciw całemu światu chociażby, umiera w nim. Jestem teraz już stary i chociaż
jeszcze wyrywam się żeby coś zrobić, szarpie się próbując, tak jak kiedyś
stanąć na równi z innymi w pracy. Niestety mało tego że sił brakuje to jeszcze
po jakimś czasie dopada człowieka taka słabość że wsiąść do samochodu nie mogę,
a i wysiąść kiedy w nim posiedzę trochę nie daję rady.
Byłem u lekarza, coraz częściej ich odwiedzam, miły starszy
pan nie miał dużo mi do powiedzenia i wizyta skończyłaby się po kilku słowach
ponieważ dopóki nie będzie widział wyników badań nie jest w stanie nic
powiedzieć. Starszemu panu widać trochę nudziło pogadaliśmy więc o mojej pracy.
Bardzo go zaciekawiło kiedy powiedziałem jak to w czasie
pracy czuję przypływ adrenaliny. No ale kiedy to przychodzi, jak pan to tak
układa czy kiedy? Sama praca jest przyjemnością, samo to że człowiek czuje się
coś wart, że możesz zrobić coś za co będziesz szanowany, że dasz radę zrobić
porządnie to czego nie każdy potrafi. To jest ten moment kiedy krew żyłach
szybciej krąży, kiedy przestają dochodzić do głosu twoje ograniczenia i
słabości. Możesz wszystko. Ta sama zasada jest w kontaktach z kobietami,
zapominasz o wszystkim, o wszystkich swoich ułomnościach, słabościach. Nieraz
przekonałem się jednak, że nie każde ciało które ciebie pragnie ani nie zawsze
to które mocno trzymasz za rękę, działa w ten sam sposób. Jest z tym jak z
jakimś lekarstwem, wchłania człowiek całe ale działa ono tylko w pewnym
zakresie, podczas kiedy reszta zostaje zimna i nieczuła na jej działanie.
Przekonałem się o tym wielokrotnie w swojej sypialni. Razem
z moją panią bardzo reagujemy na zmiany ciśnienia, na wilgoć w powietrzu. Jest
na to tylko jeden sposób, ale trzeba chcieć
go użyć będąc zawsze gotowym, zbliżenie dwóch ciał, zapamiętanie się w
tym. Nie musi to być całkowite spełnienie, wystarczy aby dążyć do wzajemnych
rozkoszy, do bliskości takiej żeby stopić się w jedno.
Normalnie moja pani
używa w takich sytuacjach maści, lekarstwa żeby w końcu przestało boleć, po naszych wspólnych
zabiegach, dopiero po jakimś czasie wracają te dolegliwości.
Człowiek jest istotą słabą, uwielbiam moją panią dotykać, myć masować, niestety jeżeli wiem z
góry że potem mam odejść na bok i nie przeszkadzać, trudno mi się do tego
zmusić. Nieraz w nocy prawie nic nie spałem czekając żebym mógł się do niej przytulić,
popatrzeć w świetle księżyca lub w świetle diod jakichś urządzeń podłączonych w
sypialni jak śpi, wąchać jej zapach snu, oddychać jej powietrzem.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że dopóki jest odrobina
adrenaliny, jest ktoś kto potwierdzi twoją wartość jako mężczyzny, chce się
żyć. Kiedy jednak to wszystko mija, zwyczajnie nie ma tego albo jest takie
słabe, że jest tylko kropelką dającą siłę tylko na ten moment kiedy coś takiego
się dzieje po czym znika jak przeciąg po zamknięciu okna. Wraca wtedy
rezygnacja, brak celu, brak wiary tak w siebie jak i w to do czego próbujesz
dojść. Najlepiej widać to na przykładzie alkoholu, człowiek pije żeby nie
myśleć, nie tęsknić, nie pożądać tego co wydaje nam się już nieosiągalne. Widać
to też w czasie prowadzenia samochodu. Jedziesz bo musisz często stanowczo zbyt
szybko, nie patrząc na możliwe tego konsekwencje. Wszystko jest bez znaczenia,
ten świat który przestaje być moim światem oddala się tak bardzo, że jedziesz
jakby była to twoja ostatnia jazda, jakbyś nie miał tak naprawdę dokąd jechać.
Gdy młody jeszcze byłem i to wszystko miało jakiś sens, kiedy chciało się żyć,
do domu zawsze się spieszyłem, jeżeli była taka możliwość zbierałem polne
kwiaty dla mojej pani, robiłem z drutu jakieś dekoracje( mało kiedy przyjęte)
targałem po prostu co ładniejsze rzeczy dla niej. Przynosiłem jej zawsze swoją
tęsknotę za nią, która rosła we mnie jak tylko wychodziłem z domu. Teraz
potrafię wypić zanim w drzwi domu wejdę albo wprowadzić samochód do garażu i
siedzieć w nim.
Komentarze
Prześlij komentarz