Ja


Co tak naprawdę zrobić z tym całym życiem, kiedy wiem doskonale że to tylko chwila którą najczęściej marnujemy na rzeczy które tak naprawdę nic nie znaczą. Zawsze chciałem zrobić coś dla innych, od zawsze marzyłem aby komuś było lepiej, a jakoś przy tym się przecież znajdę. Jako jeszcze dzieciak przeczytałem gdzieś jak to jest z człowiekiem, w jaki sposób każdy widzi świat. Świat postrzegamy przez pryzmat swoich pragnień i własnych uczuć. Wszystko co robimy, robimy dla siebie.
Lubisz dawać innym niż otrzymywać coś od drugich, bo lepiej czujesz się dając niż przyjmując.
Lubisz tworzyć tak żeby inni mieli co podziwiać, tłumacząc to pragnieniem sprawienia innym radości.
Lubisz dawać miłość i przywiązanie, widząc w tym to jaki jesteś wielki dając tak wiele.
Tak, lubimy być tym o którym inni myślą, jaki on wspaniały, jaki wielki, utalentowany.
Też całe życie tak myślałem, tworząc rysunki armat do zabawy, pojazdów które mogłyby więcej niż inne, ba nawet ludzi którzy potrafiliby żyć tak jak należy. Był to świat tworzony moją wyobraźnią, świat w którym to ja byłbym stwórcą, dawcą wszystkiego co potrzebne i dobre.
Dorosłem potem, chociaż przecież nadal byłem dzieckiem. Zobaczyłem istotę Boga, zacząłem powolutku rozumieć co ludźmi kieruje, dostrzegałem że mało kto, albo wręcz nikt nie patrzy na świat tak jak ja go widzę. Trudne to były lata.
Zawsze żyłem pod presją zdania innych. Uważali że jestem taki, widać taki jestem, mówili że robię coś źle, widać jest to złe. Za dużo lat tak żyłem.
Poszedłem do wojska, szedłem bez żadnych emocji, bo tak być musiało. Na miejscu, w gwarze i śmiechów innych niczym się nie wyróżniałem. Kolejny ogolony, wykąpany w lodowatej wodzie chłopak. Pokazałem jednak tam swoją twarz. Samo wyjście bez pozwolenia było lepsze niż płaszczenie się o pozwolenie o pozwolenie. Byłem jeszcze szczawiem  w tym zorganizowanym świecie kiedy na ekrany kin wszedł film który wszyscy chcieli zobacz który wszyscy chcieli zobaczyć, poszedłem na lewiznę i przeciskając się przez tłumy ludzi załatwiłem bilety dla wszystkich, łącznie z naszymi trepami. Trepi to dla mnie nie jest jakieś obelżywe określenie żołnierzy zawodowych, to byli żołnierze dla których byliśmy dziećmi którymi się opiekują. Kiedy znajome dziewczyny miały jakieś święto, nie dzień kobiet ani nic takiego banalnego, wyszedłem na miasto poszukać kwiatów. Misja samobójcza! Miasto garnizon, co drugi dom trep, obok blok dowódcy garnizonu a ja kłócę się z prowadzącym kwiaciarnię żeby dał mi róże nie z wazonu w salonie, tylko te rosnące u niego w ogrodzie, bo te właśnie były piękne.
Były to pierwsze prawdziwe relacje- świat- ja.
Potem było szukanie pracy, nie szedłem tam gdzie miałem, szukałem tam gdzie chciałem. Przegrałem, ale czy na pewno? Był to moment kiedy zrozumiałem jak to jest naprawdę z Bogiem. Nie jest ważne w którą stronę pójdziesz, i tak trafisz we właściwe ci miejsce. Tylko jedno możesz zmienić, bo toć wolną wolę dał nam Pan, czy przejdziesz te drogi walcząc z Nim, czy będziesz szedł z Nim za rękę, ciesząc się każdą daną ci chwilą.
Wszedłem do wielkiej firmy, młody ,po wojsku zaraz, z czarnym tygodniowym zarostem, w czarnej połyskującej koszuli z podwiniętymi rękawami, opalony na mahoń. Cygan, mówili, albo jak pani w kadrach, taki ciemny pan do was przyjdzie. Zanim doszedłem na drugi koniec zakładu, wszyscy już wiedzieli że idę. Przystojny nigdy nie byłem, ale młody , śniady  chłopak, świerzenek narobił szumu na liniach telefonicznych. Zanim doszedłem, gdzie dojść miałem, już na mnie panie czekały.
Zobaczyłem ją na stołówce zakładowej. Niby nic, żyłem normalnie. Widziałem ją pewnie dziesiątki razy nawet jej nie zauważając, chyba że zobaczyłem jej oczy, wiedziałem wtedy że to ona. Nie było w tym czasie komórek, dzwoniłem potem do niej z telefonu wewnętrznego gdzie pani w centralce przerywała nam mówiąc że są oczekujące rozmowy. Był to czas kiedy jeszcze nie odpadłem od rzeczywistości, nie wiem czy kiedykolwiek tak się stało, ale już wtedy wiedziałem, że szukać dalej nie będę. Sam albo z nią, i nie chodziło bynajmniej o walkę o nią a raczej o jej istnienie, przecież ona już była, co więcej mogło się zdarzyć. Wiele miłych słów jej powiedziałem, ale i wiele bardzo złych. Czy ją kochałem? Czy nadal ją kocham? Kto to wie. Wiem jedynie, że jest ona, ot i wszystko. Nie raz byłem dla niej niedobry, delikatnie to ujmując, ale do dzisiaj potrafię zrobić wiele złego tylko dla niej. Pamiętam że z własną matką nie doszedłem do porozumienia, że potrafiłem być  okrutny dla niej kiedy chodziło o moją panią.  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Śmieszne życie

Wspomnienia

Spadek